Wyprawa na Bornholm

To była pierwsza taka nasza kołowa wyprawa. Bornholm od dłuższego czasu fascynował nie tylko mnie. Po jesiennym sukcesie zaprzyjaźnionej ekipy z Łodzi i Siedlec postanowiliśmy odwiedzić Bornholm wiosną. Organizatorem tej jak i pozostałych wyjazdów był Wiesio, który muszę przyznać jako organizator sprawdza się fantastycznie. Ponadto umie zamówić jeszcze pogodę.

 

Wyjazd na Bornholm wisiał ze względów pogodowych na włosku. Chyba nikt nie wierzył, że pojedziemy. Tak naprawdę, urlop na piątek wypisałem dopiero w czwartek po południu, kiedy to prędkość wiatru spadła w porywach 4-5 w skali B. W rzeczywistości okazało się, że zarówno w sobotę jak i w niedzielę mieliśmy totalną flautę i bezchmurne niebo, a wyjazd odbył się w tak miłej, sympatycznej i przyjacielskiej atmosferze, jakiej do tej pory na wspólnych kołowych wyjazdach jeszcze nie było.

Wyjeżdżamy w piątek z Raszyna we trzech, Kondziu, Maciek i ja. Droga mija przynajmniej mi bardzo szybko. To chyba tygodniowe stresy i styl jazdy Konrada wpłynęły na to, że w połowie trasy odpłynąłem. Obudziłem się dopiero przed samym Kołobrzegiem, z którego wypływaliśmy. Wjeżdżamy do portu, w którym czeka już na nas zacumowany kuter i część ekipy, z którą spędzimy wspólnie ma pełnym morzu dwa dni. Witamy się, wypakowujemy graty i okrętujemy na łajbie. Kondziu w między czasie odstawia samochód na portowy parking. Humory dopisują wszystkim. W końcu wypływamy. Nie ma jak to nocne Polaków rozmowy. Marek z wielką pasją opowiadał o swojej pasji czyli o morzu i zawodach, w których reprezentuje nasze koło. Gdyby nie kołysanie, które potęguje w moim przypadku senność pewnie rozmowa skończyła by się w godzinach rannych. Na całe szczęście buja i idziemy spać.

Budzę się rano o świcie. Przez mesę, w które czeka już pyszne śniadanie wychodzą na pokład. Nie ważne, że jest w okolicach zera. W samych slipkach i podkoszulku jest mi naprawdę ciepło. robię kilka fotek i pędzę na pyszne śniadanko. Szkoda czasu na kawę, pędzę do koi, zakładam kombinezon i gnam na pokład by łowić. Co niektórzy już łowią i maja w kastrach pierwsze dorsze. Jednak mnie urzeka wschód słońca. Dobra, nie pora na sentymenty biorę się za łowienie. W między czasie dołącza do mnie Kondziu, a pozostali kompani, którzy zaspali stołują się w mesie. Słońce coraz wyżej na niebie i robi się ciepło a może gładkie jak stół. Ryby strajkują. Szwendam się po kutrze między kumplami, robię krótkie wywiady i wścibsko zaglądam, co mają w pudełkach.

Pora na obiad. Takiego dwudaniowego obiadu na kutrze jeszcze nie jadłem. Pyszny. Do wieczora łowimy i zawijamy do portu w Ronne. Pyszna kolacja, prysznic i znowu nocne Polaków rozmowy.

Budzę się rano na pełnym morzu. Jem pyszne śniadanko i biorę się do roboty. Totalna flauta i dorsze nie chcą współpracować. Włóczę się od jednego do drugiego robiąc jakiś którtki wywiad. Nagle Wiesio, który podczas całego wyjazdu miał w swoim posiadaniu bardzo ciężko torbę postanowił ujawnić jej zawartość. Okazało się, że przez cały wyjazd Wiesio ukrywał w torbie cztery szampany. Okazało się, że córka Wiesia - Karolina właśnie obchodzi urodziny. No cóż, Karolinie należy się gromkie sto lat, które oczywiście zostało odśpiewane.

Nasza wyprawa dobiega końca. Pomału sprawiamy złowione ryby i kierujemy się w stronę Kołobrzegu. W porcie czeka na nas Straż Graniczna, odprawiamy się i schodzimy na ląd. No cóż, pakujemy nasze graty do samochodów i wszyscy wracamy do domów.

Wyjeżdżając z Kołobrzegu wszyscy już wiemy, że wyjazd na pewno powtórzymy na jesieni, a jego organizację powierzymy oczywiście Wiesiowi....

Paweł