Paweł Nalewczyński -sędzia, społecznik, kompan, nauczyciel

Szczerze, to nie pamiętam jak poznałem Pawła. Po prostu Paweł pojawił się z nikąd, tak jakby był od zawsze. Zawsze uśmiechnięty, mający swoje zdanie, nie koniecznie zgodne z moim, ale nigdy nie doszło między nami do zwady, ani ostrej wymiany zdań. Miał coś w sobie takiego i tak potrafił ukierunkować merytorycznie dyskusję, żeby między jej uczestnikami nigdy nie doszło do zwady. Tak naprawdę uświadomiłem sobie ten fakt właśnie teraz, pisząc ten tekst, gdy odszedł człowiek o niesamowitej wiedzy, nie tylko wędkarskiej, ale również historycznej, pełen zapału do pracy i tworzenia rzeczy, które przez innych nigdy nie były by stworzone. Na comiesięcznych zebraniach zarządu podziwiałem jego zaangażowanie w kształcenie młodzieży. Nikt Go do niczego nie zmuszał i nawet nie prosił, a On przez kilka ostatnich lat organizował i prowadził szkółkę wędkarską. Tak naprawdę wiele rodziców podrzucało mu dzieciaki w niedzielne poranki, robiąc sobie czas wolny od swoich urwisów, a no przygarniał te dzieciaki i traktował jak swoje. Cały Paweł…

Tak naprawdę chyba mogę powiedzieć, że zakumplowaliśmy się bardzo ponad trzy, może cztery lat temu. Paweł, w naszym kole pełnił funkcję sędziego, a do sterowania łódką nie miał talentu, więc jak dostałem propozycję, żeby z nim popływać na zawodach i pełnić funkcję sternika zgodziłem się od razu. I tak już zostało. Jako duet na łajbie rozumieliśmy się bez słów. Ja podpływałem do łódki zawodników, a On wiedział co ma robić, tak, że mierzenie rybek szło nap naprawdę sprawnie. Jednak nie to jest najważniejsze. Najbardziej doceniam i najbardziej będzie mi brakować rozmów z Pawłem podczas właśnie sędziowania na zawodach. Paweł miał ogromną wiedzę chyba na każdy temat, i chętnie się nią dzielił. Z nim na łódce czas mijał błyskawicznie. Mimo gołębiego serca Paweł był jednak twardzielem. Pamiętam dobrze, podczas jednych zawodów wędkarskich rozgrywanych na Zalewie Zegrzyńskim dopadła nas straszliwa ulewa. Ja byłem przygotowany, miałem gumiaczki i OP1, Paweł miał zwykłą wiatrówkę. Pomimo faktu, że szybko Zebraliśmy się i dopiliśmy do przystani w Serocku, zlało nas niesamowicie. Deszczówka Pawła przemiękła, a on nawet nie powiedział słowa, że mu zimno. Miałem zapasowy komplet ciuchów w plecaku, więc zapytałem się czy by nie zmienił ubrania, przecież przemoczony był jak się okazało do suchej nitki. Przyjął tę propozycję, jednakże nie dał po sobie poznać że czuje dyskomfort.

                     

                                                                            Przemoczony do suchej nitki

Dzisiaj podczas uroczystości pogrzebowych padło stwierdzenie, że Paweł nie wędkował. Nie do końca się z nim mogę zgodzić, gdyż Paweł miał kartę wędkarską i zawsze na naszych „sędziowskich” wyprawach wędkował. Czasami muszę przyznać miał lepsze wyniki niż ja. Podczas tych naszych sędziowskich wypraw i dyskusji, Paweł zaszczepił we mnie wiele ciekawych nawyków. Jednakże ja również mogę się pochwalić, że w rewanżu zaszczepiłem w nim dorszowego bakcyla. Długo namawiałem Pawła by wybrał się ze mną na bałtyckiego dorsza. Więc kiedy nadarzyła się ku temu okazja – morskie mistrzostwa koła przecież nie mogły odbyć się bez sędziego, wyciągnąłem Pawła na Bałtyk.

                      

                                                                    Po zmienie garderoby dalej sędziował

Paweł w bałtyckich dorszach zakochał się jak gówniarz –po same uszy. Zawsze kiedy się widzieliśmy mówił, że jak będę jechał to żebym pamiętał o nim. I pamiętałem. Zadzwoniłem do Pawła będąc na dorszowym głodzie w zeszłym roku w styczniu z propozycję wspólnego wyjazdu. Paweł odpowiedział, że z przyjemnością by pojechał, ale w tym terminie wyjeżdża z rodziną w góry na narty, ale przy następnej okazji, mam o nim nadal pamiętać. Nie minął tydzień. Zadzwonił Paweł i powiedział, że żałuje iż nie pojechał na te dorsze ze mną. Okazało się, że żona Pawła miała na nartach wypadek – jakiś snowboardzista po niej przejechał. Kontuzja, okazała się bardzo poważna a Paweł stwierdził, że musi zająć się żoną i na dorsza w najbliższym czasie nie pojedzie. I już nie pojechał. W maju ubiegłego roku, gdy już wiadomo było jaka jest diagnoza, po dwóch operacjach, Paweł zadzwonił do mnie. Wiedząc, o jego chorobie i odbierając telefon, myślałem o najgorszym. Jednakże w słuchawce usłyszałem głos Pawła, jak zawsze pozytywnie nastawionego do życia i rzeczywistości.

                      

                                                                                  Sędziowani miał we krwi

Pogadaliśmy dobrą chwilę, choć mam świadomość, że rozmowa mogła mu sprawiać problem. Powiedziałem, mu, podtrzymując Go na duchu, że jeszcze pojedziemy razem na bałtyckiego dorsza. Niestety, już nie pojedziemy. Ostatni raz z Pawłem rozmawiałem pod koniec sierpnia ubiegłego roku. Byłem wówczas w Kołobrzegu i myślałem o wspólnym wyjeździe na ryby, chociaż miałem już wówczas świadomość, że to nigdy nie nastąpi. Więcej nie odważyłem się zadzwonić do Pawła.

                     

                                                 Czystość naszych łowisk, dla Niego był to jeden z priorytetów

Nie dla tego, że nie chciałem. Muszę się przyznać, że tak optymistycznie nastawionemu do życia człowiekowi, który był już wówczas chyba na przegranej pozycji, bez drżenia w głosie i łzy w oku nie wiedziałbym co powiedzieć. Jest mi z tym źle, a wręcz bardzo źle. Wiem również ile wysiłku kosztowała go wówczas ta rozmowa ze mną.

                      

                                                                       Dwóch szwagrów - kto ich zastąpi...?

Szkoda, że los zabiera tak szybko, tak wartościowych ludzi. Paweł, brakowało mi Ciebie w zeszłym sezonie na łódce podczas kołowych zawodów i będzie mi Ciebie bardzo brakowało zarówno na łódce w kolejnych wędkarskich sezonach podczas zawodów rozgrywanych na Zegrzu jak i na bałtyckich dorszach. Mam nadzieję, że w krainie wiecznych łowów zaznasz wędkarskiego szczęścia.

 

Paweł