Pstrągi

Znalazłszy w końcu chwilę wolnego czasu, postanowiłem opisać moją jedyną tegoroczną wyprawę na pstrągi, która miała miejsce na końcu sierpnia. Mimo, że tekst ten dotyczy wydarzeń sprzed kilku miesięcy, to sądzę że jego tematyka powinna być w punkt na przededniu otwarcia kolejnego sezonu pstrągowego, a umiejscowienie w czasie stanowić ciekawy kontrast do aury za oknem.Do opisanego niżej wypadu namówił mnie znajomy z naszego Koła, Grzegorz, który powiedział, że zna fajną wodę, nad którą jeździ już od X czasu i że da się na niej połowić, na dowód czego pokazał fotki złowionych przez siebie ryb. Naprawdę ładnych ryb, co muszę tu podkreślić.

Możliwość połowienia pstrągów ucieszyła mnie, ponieważ bieżący sezon poświęciłem prawie wyłącznie kleniom. Na pstrągi ani nie miałem za bardzo czasu, ani nie miałem z kim na nie jeździć. Był to już ostatni gwizdek na taki wyjazd, tak więc zdecydowałem się szybko.Dzień przed wyjazdem wykonuję krótki telefon do Grześka, który był już na miejscu i spędzał tam krótki urlop:

- I jak, gryzą coś?

- Na razie gryzą, ja połowiłem i to ładnych.

- Spoko, a jak pogoda? Bo u nas średnio.

- Pogoda jest dobra, przyjeżdżaj.

- Ok, to jadę. Na którą mam być na miejscu?

- 5-6 rano.

- Ok.

Pobudka. Oj, wcześnie. Przez chwilę się zastanawiałem, czemu budzik dzwoni w środku nocy? – ano tak, ryby. Sprzęt i prowiant spakowałem wieczorem, samochód też już czekał na podjeździe. Szybko się ogarniam i jadę. Trasa mija dobrze, kawa z przydrożnej stacji robi swoje. Ostatnie 50km drogi pokonuję slalomem pomiędzy dziurami na "drodze". Lekko spóźniony przyjeżdżam na umówione miejsce. Dookoła rzeki unoszą się mgły. Krótka rozmowa - okazuje się, że kolega podjechał wcześniej i złowił już  jednego pstrąga. Nie jest źle, myślę sobie, może i mi uda się coś ugrać na tej wodzie? Z uwagi na fakt, że woderów nie wziąłem, Grzesiek radzi mi iść przeciwległym brzegiem w górę rzeki, bo tam będzie łatwiejszy dostęp do wody. Sam idzie w dół i będzie łowił brodząc. Przechodzę przez mostek niedaleko którego zastawiliśmy samochody. Idąc w górę rzeki, na ich wysokości znajduje się coś w rodzaju starego progu a poniżej dołek i około 10m spienionej wody. Naprzeciwko rosnące olsze tworzą nawisy nad rzeką. Gdy podchodzę do wody, spod brzegu uciekają dwa małe pstrążki.Zakładam brązową imitację pierścienicy na czeburaszce. Pierwszy rzut w tą kipiel i od razu mam dwa brania i widzę małe lusterko ryby. Jestem zaskoczony, tym bardziej ze w kolejnych kilku rzutach brania się powtarzają, jednakże nie mogę nic zaciąć. Może okonki?.. Raczej nie. Zakładam mniejszy wabik w tym samym kolorze, tyle że na główce jigowej i w drugim rzucie łowię z tej kipieli pstrążka. Niestety na tym malcu brania się kończą. W rzece jest nisko poziom wody i muszę być ostrożny. Po cichu podchodzę do wody w kolejnym miejscu. Pod moim brzegiem jest nieduża rynienka, naprzeciwko przy brzegu rosną trzciny. Rzucam w dół rzeki i prowadzę przynętę pod prąd. Za drugim rzutem mam branie, ale ryba się nie zacina. Rzucam w górę i prowadzę gumę do siebie. W jednym z pierwszych rzutów zacinam pstrążka, ale niestety podczas holu spada. Wchodzę pomiędzy rzadkie zadrzewienia przyrzeczne. Po przeciwnej stronie, prawie równolegle do koryta rzeki leży zatopiony pień niezbyt grubego drzewa. Wiem, że to jedno z miejsc gdzie pstrągi "siedzą". Pierwszy rzut za ten pień owocuje złowionym małym kropkiem. Przekonuje mnie to, że te brania z początku wyprawy to jednak nie przypadek, co nie ukrywam, bardzo mnie buduje.

                      

                                                                         Jest pierwszy krop

Brak woderów utrudnia mi dostęp do rzeki, ale co jakiś czas udaje mi się znaleźć miejsce gdzie mogę trochę porzucać. Mimo ostrożności płosze co jakiś czas małe pstrągi, które uciekają spod brzegu. Dochodzę w końcu do pierwszej książkowej miejscówki. Rzeka w tym miejscu rozszerza się. Na jej środku znajduje się wysepka z piasku na której rosną rośliny. Po lewo od wysepki znajduje się przelew stworzony z nagromadzonych konarów, po prawo woda płynie swobodnie. Poniżej znajduje się wypłukany przez wodę dołek. No magia po prostu. Powracam do pierwszej przynęty. Wykonuję rzuty poniżej przelewu i prowadzę wabik w dół. Przy którymś już przepuszczeniu, na wyjściu z dołka, w miejscu gdzie powinna właśnie być przynęta, widzę błysk i czuję uderzenie. Zacinam odruchowo. Okazuje się, iż mam chyba coś większego. Ryba kręci 8ki na obrzeżach dołka. Mignął mi jakiś dłuższy kształt - cholerka, czyżby szczupak? Podciągam rybę bliżej brzegu... A jednak pstrąg i to fajny:) Podbieram i mierze rybę - 32cm - jest spoko. Pstrąg ma ciekawe jasne ubarwienie. Wykonuję dokumentację zdjęciową i ryba wraca do wody.

Dosłownie zaraz powyżej tego miejsca znajduje się kolejny obiecujący fragment - piaszczyste rozlewisko z dołkiem na środku rzeki. Tu mam dwa brania, z których tylko drugie udaje mi się zaciąć, lecz po krótkim holu, około 25cm pstrąg spina mi się spod nóg. Po tym zajściu nic w tym miejscu już nie bierze, więc kontynuuję marsz w górę.

Rzeka staje się coraz bardziej niedostępna, a nawet jak mogę do niej podejść to mojej stronie jest sporo trzcin, które utrudniają, a chwilami wręcz uniemożliwiają wędkowanie. Słońce zaczyna dawać o sobie znać. Mgły ustępują. W końcu docieram do bardzo obiecującego miejsca. Patrząc w dół rzeki po mojej prawej stronie, pod moim brzegiem, znajduje się głęboczek przechodzący w rozlewisko, dalej rzeka skręca w lewo. Na wyjściu z głęboczka, na środku koryta znajduje się karpa drzewa, po lewo od karpy warkocz i dalej znów rozlewisko, a za nim rzeka skraca w prawo. Całość tworzy kształt litery S. Po lewo, patrząc w górę znajduje się bystrze, które podmywa "mój" brzeg, a powyżej bystrza widać zakręt rzeki w prawo (moje prawo). Gdzie, jak gdzie, ale tu powinny być ryby. Zachęcony widokiem postanowiłem temu miejscu poświęcić nieco więcej czasu. Rzucam gumę bliżej środkom rozlewiska i staram się aby prąd wody wtłoczył przynętę pod nawisy trawy pod moim brzegiem. Okazuje się, że przynęta jest za lekka i śmiga gdzieś w środku wody zamiast zejść do dna. Postanawiam założyć coś cięższego. Przeglądam pudełko. Znajduję żabkę w ciemno brązowych kolorach uzbrojoną w 3gramową główkę. Hmm... czemu nie? Co prawda, żaby są uważne za wiosenne przynęty, ale może pstrągi nie wiedzą o tym, co uważają wędkarze? Przynęta łatwiej schodzi do dna, lecz próby obłowienia podmytego brzegu, poza jednym delikatnym przytrzymaniem, nie przynoszą efektów. Dopiero rzuty za opisaną wyżej karpę, w warkocz po jej lewej stronie, kończą się złowieniem około 20cm pstrąga. Czyżby jednak żaba?

Zastanawiam się przez chwilę jak obłowić bystrze po mojej lewej znajdujące się w górze rzeki. Rzucam z miejsca, w którym stałem. Pierwszy rzut nie przynosi efektu. Drugi rzut... i siedzi! Przez chwilę ryba walczy przy dnie, potem wyskakuje świecą z głową w dół, jeden raz, a zaraz potem kolejny, po czym schodzi z prądem pod "mój" brzeg, jednak nadal trzyma się bliżej środka koryta rzeki. Rybie pomaga napór wody, nie łatwo jest ją podnieść od dna na kijku do 7g. Próbuję delikatnie, bo nie chcę aby się wypięła. Trzecia próba podebrania w końcu udaje się. Za każdą poprzednią ryba wybierała trochę plecionki. Jak się okazało hak siedział pewnie - ryba była zapięta w "nożyczki". Odhaczam pstrąga, robię szybką sesję zdjęciową i mierzę - 35cm. Ryba ma piękne ciemne ubarwienie. Po sesji zdjęciowe wraca do wody. Daję sobie chwilę na ochłonięcie i idę dalej. Żabka zrobiła robotę.

                       

                                                                             No i ten ciemny

Słońce jest już coraz wyżej, robi się ciepło, a dostęp do rzeki jest coraz trudniejszy. Na żabkę mam jedynie jedno puknięcie więc kombinuję z przynętami, tylko nie bardzo mam gdzie je wypróbować z uwagi na ograniczony dostęp do wody. W końcu dochodzę od mostka na rzece. Słyszę rozmowę wędkarzy i widzę auto na miejscowych blachach. Zagaduję ich. Chłopaki będą szli przeciwnym brzegiem w górę rzeki bo "mój" brzeg jest strasznie zarośnięty. Pomyślałem, że postąpię podobnie jak oni, ale jak zobaczyli moje intencje to szybko polecieli sprintem gdzieś na "swoje" dołki... Nie będę się z nikim ścigał na rybach. Postanowiłem wrócić drugim brzegiem kierując się w dół rzeki. Wcześniej zapytani rozmówcy-biegacze powiedzieli mi, że przejdę tym brzegiem do opisanego im miejsca parkingowego, choć fakt, mówili to jakoś bez przekonania. Piszę smsa do Grześka o wynikach i informuję, że wracam drugim brzegiem. Postaram się iść szybko i na parkingu będę za jakieś 1,5 godziny. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak bardzo się myliłem…

 Schodząc w dół rzeki, łowię mając słońce świecące w oczy. Okulary oczywiście mam, tyle że w samochodzie. No cóż, musze jakoś dać radę. Na domiar złego robi się na prawdę ciepło i duszno. Mówiąc oględnie - pogoda nie współpracuje. Znajduję w końcu jakieś miejsce w cieniu. Obserwuję rzekę. Pojedyncze pstrążki przepływają w nurcie. Co chwile zmieniam przynętę. W miarę interesuje je gumka w mdłym zielonym kolorze, ale tylko ja odprowadzają. Czując, że niewiele już ugram postanawiam wracać do samochodu i jedynie przy okazji obłowić co lepsze nadarzające się miejsca. Wysyłam Tomkowi (kolega, z którym wcześniej jeździłem na kropki) info o rybach i przedzieram się przez zarośla w kierunku parkingu. Niedługo dostaję smsa zwrotnego "ma być 40cm". Acha... bardzo śmieszne. Grzeje coraz mocniej. Dochodzę do ciekawego fragmentu rzeki. Od "mojej" strony znajduje się nieco grząski grunt i pas roślinności wodnej sięgającej jej powierzchni, a po drugiej stronie wymyty dołek. Pierwszy rzut w rzeczony dołek nie przynosi rezultatu, drugi już tak. Zacięty pstrąg skacze po czym ósemkuje przy dnie. Pas zatopionej roślinności wodnej i rzeczny muł uniemożliwiają mi podebranie ryby – podbierak mam za krótki (używam muchowego), a o podebraniu ręką nawet nie wspominam... Próbuję zlądować ją ślizgiem lecz na skraju wody i roślinności wypina mi się i leży na boku. Chcę podejść do niej i zgarnąć ja podbierakiem, jednakże już w pierwszym kroku zapadam się pod krawędź mojego sportowo pstrągowego obuwia - czytaj gumiaka... nie dam rady jej podebrać. Po krótkiej chwili ryba odzyskuje siły i odpływa w nurt. Ech, szkoda. Rybę oceniam na więcej jak 30cm  jednak była mniejsza niż ta ostatnia złowiona.

                       

Po drodze już chyba tylko z obowiązku obławiam kilka ciekawszych fragmentów, jednakże bez efektu. Z nieba leje się żar, a powietrze po prostu stoi. Okazuje się, że brzegiem, którym idę nie sposób przejść już dalej. Nie da się i koniec. Niedaleko w miarę jest parking, ale wokół istna Kambodża i masa kleszczy, do tego bliżej wody zadolenia i podmokły teren. Próbuję wracać po śladach, ale ktoś przede mną już był i porobił w zaroślach kilka ślepych uliczek. Jakiś czas wcześniej, w oddali nawet było słychać, że ktoś krążył w tych zaroślach. Staję i rozglądam się na około. Trawy i zakrzaczenia są wyższe niż ja - sięgają co najmniej 2m, co zdecydowanie utrudnia odnalezienie się w terenie czy znalezienie jakichkolwiek punktów orientacyjnych. Pomyślałem, że spróbuję obejść jakoś te zarośla bo względnie niedaleko GPS i nakładka Google pokazuje polną drogę. Niestety, tak jak myślałem, obecnie drogi nie ma tam absolutnie żadnej, a wszystko jest równo zarośnięte. Decyduję się nadłożyć drogi i wrócić po śladach do mostka kierując się "na rzekę'. Nie jest to jednak łatwe a GPS pokazuje, że szukając wymienionej wyżej drogi sporo jednak od rzeki odszedłem, a wracając wzrokowo kierowałem się na... rów melioracyjny który podobnie jak rzeka też jest porośnięty drzewami. Generalnie szedłem do rzeki ale pod innym kątem więc nadłożyłem drogi. Dzięki GPS owi robię poprawkę „na rzekę” i przedzieram się przez krzaki. Kiedy jestem już blisko okazuje się, że podczas tej gehenny zgubiłem gdzieś podbierak. Podejrzewam, że prawdopodobnie zawisł gdzieś na jakichś krzewach (podbierak noszę na plecach przypięty na magnes). Wracam się kawałek, do rowu melioracyjnego przez który ostatnio przechodziłem licząc, że zaczepił się gdzieś tam. Podbieraka nie znajduję lecz już więcej nie zamierzam się wracać. Mam dość, ale tak kompletnie. Ponownie kierunkuję się na mostek. Na szczęście najgorsze mam już za sobą. Przede mną jeszcze perspektywa długiej, choć już łatwiejszej drogi z powrotem wzdłuż rzeki. Gadam z Grześkiem przez telefon i informuje, że jest pewien error - musze wracać poprzednią stroną rzeki, przez co będę na parkingu ze sporym opóźnieniem. Kolega proponuje, że po mnie podjedzie do mostka, bo tak będzie szybciej - propozycję przyjmuję z niekłamaną ulgą.

                     

                                                                                 Co za klimat

Dochodząc do wody spotykam innego wędkarza. Chłopak podobnie jak ja cały mokry od potu. Też kluczył po tych zielskach (to jego słyszałem w oddali) i nie też dał rady przejść tym brzegiem. Zapytany powiedział, że złowił jednego 30taka, tyle, że z tych większych. Generalnie strasznie błądził po krzakach i też już ma dość, ale jeszcze trochę porzuca. Odsapnąłem trochę w cieniu drzew. Mając jeszcze chwilę próbuję obłowić dwie miejscówki na których już byłem. Zacienioną prostkę z rynienką po środku i bystrze przy wysokiej skarpie. Na prostce nie łowię nic. Na bystrzu przy wysokiej na kilka metrów skarpie rzucam gumą pod prąd. Przy trzecim rzucie mam uderzenie! Skracam dystans podchodząc do ryby wzdłuż brzegu. Ryba walczy w środku nurtu, ciężko mi jest zejść do niej po skarpie, a w zasadzie to po urwanym brzegu. Na domiar złego nie mam podbieraka, a ryba wydaje się spora, choć walczy jakoś dziwnie. W końcu schodzę ze skarpy do granicy wody. Podciągam rybę - widzę 30taka, ale okazuje się, że podczas brania spudłował i zapiał się za grzbiet kilka cm za głową. Podbieram rybę, odhaczam i szybko mierzę - 32cm, no ale cóż z tego, nie liczy się, nie robię nawet fotki z tego zajścia.

                       

                                                                     32 centrymetry szczęścia

Dalsza część powrotu mija już bez przygód. Kolega czeka w umówionym miejscu. Lecimy po moje auto zostawione w punkcie startowym dzisiejszego łowienia. Potem udajemy się zjeść coś na szybko i chwilę pogadać o wynikach. Trasa powrotna mija mi szybko. Po drodze zatrzymuję się tylko aby nabyć kilka miejscowych piw, a następnie dopiero około godz. 16 pod domem aby otworzyć bramę. Czuję zmęczenie, ale jestem zadowolony z wyniku, mimo iż mam świadomość, że ryby do imponujących nie należały. Tak czy inaczej, jedno jest pewne - w przyszłym roku na pewno znów tam zawitam.

 

Daniel   

P.S. To właśnie poniższe zdjęcia przekonały mnie, że koniecznie muszę tam jechaćJ